Worldcon 75
O idei Worldconu i wrażeniach z mojego pierwszego pobytu na tej imprezie napisałem parę lat temu przy okazji wypadu na londyński Loncon. Większość spostrzeżeń z tamtej relacji, dotyczących organizacji konwentu, programu itd., mógłbym powtórzyć odnośnie do helsińskiego Worldconu 75, stąd też zainteresowanych odsyłam do archiwalnych wpisów. Tutaj zaś krótko podzielę się wrażeniami z fińskiej edycji światowego zlotu fanów fantastyki.
W przeciwieństwie do Lonconu tym razem udało mi się dotrzeć parę dni przed rozpoczęciem konwentu, dzięki czemu mogłem zacząć gopherowanie od pomocy przy rozstawianiu imprezy. Gopherzy to worldconowa obsługa składająca się z ochotników, którzy decydują się poświęcić parę (lub więcej) godzin swojego czasu i pomóc na konwencie, wliczając w to rozłożenie całego majdanu, a później zwinięcie całości i zapakowanie do pudeł. Przy czym, w przeciwieństwie do zdecydowanej większości polskich konwentów, każdy gopherujący konwentowicz płaci wejściówkę – podobnie funkcjonuje model gżdaczowania na Polconach. W zamian za przepracowany czas otrzymuje się „groaty” (Gopher Reward Token), którymi można płacić na terenie konwentu w restauracjach i u wystawców. Po wyrobieniu odpowiedniej liczby godzin można często otrzymać wyjątkową, zarezerwowaną dla obsługi konwentu koszulkę (czas poświęcony przed i po zakończeniu konwentu zazwyczaj liczony jest podwójnie). W Helsinkach dodatkową zachętą było świetnie wyposażone i zaopatrzone zaplecze socjalne dla gopherów, gdzie można było odpocząć, coś zjeść, a nawet przespać się i wziąć prysznic.
Na Lonconie na koszulkę nie miałem szans (ale co zdjęcie z G.R.R. Martinem, to zdjęcie z Martinem ;)). Tym razem się udało, choć po ośmiu godzinach spędzonych w przedkonwentowy wtorek głównie na noszeniu rzeczy entuzjazm na chwilę mi opadł, lecz tylko na chwilę. Na czas konwentu dostałem przydział do Ops – połączenia biura informacji i rzeczy znalezionych, wsparcia organizacyjnego i sił patrolowych, doglądających konwentu i informujących o sytuacji.
Ops było częścią działu określanego fińskim słowem turva, czyli bezpieczeństwo, w którego skład wychodziła także ochrona konwentu (zgodnie z miejscowym prawem pełniona przez profesjonalistów). Prowadziło to czasem do irytacji niefińskiej części ekipy, gdy zgłoszenia dotyczące kwestii bezpieczeństwa wpływały na niewłaściwe biurko – turva to turva. W ramach obowiązków zdarzało mi się m.in. nadzorować kolejki do co bardziej obleganych punktów programu – rzecz, o której nasi organizatorzy konwentów często zapominają, co zwykle kończy się zablokowanym korytarzem, ściskiem i innymi niefajnymi rzeczami. Koniec końców wyrobiłem nieco ponad wymagany limit godzin i dostałem upragnioną gopherową koszulkę z Ursą.
Wśród worldconowej obsługi, wliczając w to rozstawianie i składanie imprezy, było sporo osób w nieraz zaawansowanym wieku (w tym 60+, biorąc pod uwagę zasłyszane w Ops Roomie historie z czasów służby wojskowej podczas wojny w Wietnamie). Kto mógł, nosił stoły i paczki, a komu zdrowie nie pozwalało na dźwiganie ciężarów, ten pakował informatory i wykonywał inne lżejsze prace. Zachodni fandom jest starszy od naszego stażem i wiekiem, co po Lonconie nie powinno mnie już zaskakiwać (choć z drugiej strony młody amerykański fandom nie może sobie pewnie za bardzo pozwolić na wypad do Europy). Znów jednak ujęło mnie poczucie wspólnoty fanów. Worldcon tworzony jest wspólnym wysiłkiem, to miejsce spotkań, które trzeba stworzyć razem, a nie zapłacić akredytację i zostawić wszystko wyłącznie na głowie organizatorów.
W porównaniu z londyńskim Worldconem fiński konwent był „mały” – mniejszy lokal skutkował mniejszą liczbą wystawców, skromniejszą przestrzenią pod stoiska fanowskie, galerię itp. Skutecznie natomiast nadrabiał programem – listę gości i nie tylko można przejrzeć na stronie konwentu. Sporo było także uczestników, łącznie pona 10 000 (wraz z akredytacjami wspierającymi), co czyni Worldcon 75 drugim najludniejszym Worldconem w historii.
W programie nawet najbardziej wybredny konwentowicz znalazłby coś dla siebie: od zagadnień naukowych (sporo prelekcji i paneli o mechanice orbitalnej i hipotetycznych metodach walk kosmicznych), przez spotkania z twórcami, po punkty programu dotyczące fandomu. Podobnie jak na Lonconie, tutaj także bardzo dużo było paneli dyskusyjnych. Jak ktoś zauważył, przeważał model „paneliści dyskutują, widownia słucha”. Zwykle pozostawiano 10–15 minut na pytania od widowni, czasem brakowało jednak większej interakcji ze słuchaczami, a niekiedy zapowiadany temat rozmijał się z dyskusją panelistów. Za to wszystkie prelekcje, na które trafiłem, były świetne, zwłaszcza ta o kulinarnym wykorzystaniu martwych redshirtów oraz lekcja Lang Belta. Zostałem także zaciągnięty na filkowanie – fajna rzecz, miło posłuchać (do śpiewania to ja się nie nadaję).
To, czego zabrakło na konwencie, to gry. Liczyłem, że w związku z silną miejscową sceną erpegową i larpową fiński Worldcon wciągnie gry do programu. Niestety, tak się nie stało. Był co prawda malutki gamesroom, kilka prelekcji i paneli o RPG i larpach, parę zaplanowanych larpów (z czego jeden narobił zamieszania i najwyraźniej był pierwszym przypadkiem ocenzurowania gry w Finlandii) oraz nieco sesji zorganizowanych przez chętnych. W kuluarach dowiedziałem się, że choć gry zawsze były na Worldconach obecne (w 2019 roku w Dublinie jednym z gości honorowych będzie Steve Jackson), to wytyczne na temat ich obecności były takie, a nie inne i niewiele dało się zrobić. Co dziwne, zabrakło także wystawców: jedno stoisko z planszówkami i drugie, oferujące dwie lub trzy gry fabularne (w tym tylko jedną po angielsku – Tales of Entropy fińskiego autora), to tyle, co nic.
Worldcon to także rozdanie nagród Hugo. Tym razem było wyjątkowe nie tylko dlatego, że wygrało The Expanse. ;) Statuetkę za najlepszy fancast wręczała bowiem ekipa ze Śląskiego Klubu Fantastyki: Marcin Kłak, Marta Markowska i Magdalena Grajcar. Tylko się cieszyć, że Worlcon znów trafił do Europy i nasz fandom mógł przyłożyć do niego ręce. Na konwencie było zresztą sporo osób z Polski, także wśród organizatorów, twórców programu i gopherów.
Skoro mowa o Europie, to w 2019 roku Worldcon odbędzie się w Dublinie, zresztą tydzień przed Euroconem, który trafił do Belfastu. Jeśli ktoś nie był – na jednym bądź na drugim – polecam gorąco. Sam się zastanawiam, jest to jednak spory wydatek (nie wiem, jak Dublin wykręcił koszt akredytacji większy niż Helsinki…), choć pewnie się złamię. To zawsze dobra okazja, żeby zobaczyć kawałek Irlandii. Poza tym kontakt z globalną społecznością fanów jest odświeżający: można podpatrzeć rozwiązania, wymienić się pomysłami, poznać kogoś, kogo inaczej nigdy by się nie spotkało. Jeśli zatem ktoś się zastanawia, co robić latem 2019 roku, może już zacząć planować. :)
Zamiast podsumowania napiszę krótko: warto pojechać na Worldcon. Przyszłoroczny odbędzie się w San Jose, kolejny – jak wspomniałem – w Dublinie. A dalej – zobaczymy. Parę miejsc i fandomów z Europy przymierza się do organizowania konwentu w przyszłej dekadzie. Może znów będzie blisko?
Zdjęcia:
Worldcon 75
Helsinki
PS. Na na foto.blekitnyswit.pl postawiłem silnik galerii. Będą tam lądować fotki z wyjazdów, zdjęcia kotów i podobne. Jakieś archiwalia też tam pewnie trafią (są chętni na fotki z konwentów sprzed 15 lat? ;)). Będę informował na bieżąco, gdy uda mi się coś wrzucić.
Cieszę się, że pojawia się coraz więcej konwentów na wysokim poziomie. Faktycznie, problemem mogą być tylko wysokie koszty akredytacji…