paź 022012
 

Poniższa historia miała miejsce jakiś czas temu w mieście B. (nazwa usunięta na prośbę władz, które nie życzą sobie dalszego nagłaśniania sprawy). Pan X (prosił o zachowanie anonimowości), urzędnik, natrafił w katalogowanej właśnie części lokalnego archiwum na grubą teczkę wypełnioną dokumentami. Teczkę zdobiła wielka swastyka i odbita pieczęć z wypisanym szwabachą hasłem Streng Geheim, pod nim zaś widniał ręczny dopisek: Der Butzemann.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak poniemieckie papiery znajdowane w miejskich archiwach to nie jest coś niespotykanego – kto wie, ile różnych dokumentów wciąż wala się po piwnicach i lochach? Interesujące było za to coś innego. X pochwalił się swoim odkryciem przełożonym. Następnego dnia został pod błahym pretekstem odsunięty od pracy w archiwum. Teczka zniknęła bez śladu.

Zaintrygowany X rozpoczął swoje prywatne śledztwo. Nie zdążył co prawda zapoznać się z dokumentami, zanim te tajemniczo rozpłynęły się w powietrzu, jednak podążył tropem odręcznego dopisku na teczce. Rozpytywanie wśród historyków, jak i miejscowych, pamiętających czasy wojny i wcześniejsze, niewiele dało – sugerowano propagandowe działania w związku z plebiscytem na temat przynależności państwowej regionu, akcje przeciwko ruchowi oporu, wywózkę polskiej ludności na roboty i tym podobne rzeczy, jednak określenie Der Butzemann nie pojawiało się w żadnych źródłach opisujących wzmiankowane wydarzenia.

Przełom nastąpił, gdy X skontaktował się z Towarzystwem Miłośników B. Tam w odpowiedzi na swoje pytania usłyszał historię – bardziej lub mniej niewiarygodną – którą streszczam poniżej. Otóż w B., a właściwie w całym regionie, od zawsze powszechna była wiara w istnienie dziwacznych istot, które w swej złośliwości nawiedzać miały miejsca złe i niebezpieczne. Co więcej, zwykły porywać dzieci, które do tychże miejsc ciągnie niezaspokojona ciekawość. Co czyniły z uprowadzonymi, o tym opowieści krążyły różne: ponoć dzieci służyły im do krwawych rozrywek, bite i torturowane, zmuszane do bójek; inni twierdzili, że były trzymane w niewoli jako żywe ozdoby podziemnych sal; mówiło się też, iż potwory owe pożerają dzieci – co było zapewne skutkiem opisywania owych istot jako stworzeń o wielkich, zębatych paszczach. Ponoć w istnienie owych stworów wierzyli Słowianie, lecz kto wie, czy nie były one już obecne w kulturach Silingów, Wandali lub jeszcze starszych ludów?

Jednak to nie dawne legendy interesowały X, lecz opowieści całkiem współczesne. Podczas ostatniej wojny po B. krążyła plotka o wysokich oficerach SS, na których rozkaz porywano dzieci. Wsławić się tym ohydnym procederem miał zwłaszcza jeden z nich, Standartenführer Ernst Vogel. Co czyniono z uprowadzonymi – teorie były różne, zbyt plugawe, by je tutaj zamieścić. I choć nikt nigdy nie potwierdził, że porwania miały miejsce – o wiele bardziej prawdopodobna wydaje się wersja o propagandowych działaniach ruchu oporu – Vogel dorobił się wśród miejscowej ludności przezwiska: Der Butzemann. Właśnie tym mianem określano wspomniane wcześniej stwory z pradawnych wierzeń.

X nie potrzebował nic więcej. Głuchy na rady, by zostawić sprawę w spokoju, czym prędzej sklecił artykuł, który ukazał się w miejscowej gazecie. Opisał w nim niemalże globalny spisek, porównywalny w mniemaniu X tylko z Aktami Odessy. Otóż w B., a być może w całym kraju, a nawet na świecie, wciąż działają tajni agenci, których zadaniem jest ochrona tajemnic Trzeciej Rzeszy i jej najbardziej prominentnych funkcjonariuszy. Czekają w uśpieniu, by znienacka zaatakować, kiedy dobro ich panów zostanie zagrożone. To oni mieli ukraść dokumenty opisujące zbrodnie Standartenführera Vogela, porywającego dzieci z nieznanych, lecz zapewne ohydnych i bluźnierczych powodów. Więcej, niektórzy z nich pracować musieli w miejskim ratuszu, gdyż inaczej odnalezione papiery nie zniknęłyby tak szybko. Co gorsza, X niedwuznacznie wskazał na prezydenta miasta jako szefa siatki agentów.

Rewelacje przedstawione przez X wyśmiano. Jego samego opisano w mediach jako żądnego sensacji wariata. Niewiele później został zwolniony dyscyplinarnie z pracy, nie mogąc oczywiście udowodnić winy przełożonych i ich zamieszania w „światowy spisek”. Wyszydzany i wykpiony przez dawnych znajomych załamał się nerwowo i zniknął. Gwoździem do trumny było całkowite zdyskredytowanie X jako osoby zaufania publicznego i archiwisty, który pogonił za stekiem bzdur, dając sobie wmówić, że krwiożerczego SS-mana, porywacza, a może i mordercę dzieci, nazywano „bebokiem”. Otóż jak się okazało, groźnie brzmiący Der Butzemann to w lokalnej gwarze właśnie „bebok”, złośliwy stwór, którym matki straszą niegrzeczne dzieci. Nic dziwnego, że w czasie wojny łatwiej było szkrabom wyjaśnić, by nie kręciły się w pewnych miejscach, pokazując im groźnego żołnierza i strasząc, że wpakuje je do worka, niż opowiadając o włochatych, zębatych stworach. Cóż, wojny rodzą swoje własne straszydła.

Powyższa historia być może będzie jednak miała swój nieoczekiwany epilog. X zadzwonił do mnie parę dni temu. Był podekscytowany. Powiedział mi, że niebawem wybiera się do B., by ostatecznie udowodnić, że miał rację i że Ernst Vogel był prawdziwym potworem. Choć niewiele zrozumiałem z jego bajdurzenia, jedna rzecz utkwiła mi w pamięci. X kilkukrotnie wspomniał o starym zdjęciu, które pewnego dnia ktoś wsunął mu pod drzwi. Zdjęcie, datowane odręcznie na rok 1942, ma przestawiać jakąś halę fabryczną czy inne duże pomieszczenie w zakładzie przemysłowym – co charakterystyczne, pozbawione okien i wyposażone w duża liczbę lamp. W hali, pod ścianami, ustawione są rzędy czegoś w rodzaju łóżek szpitalnych, nakrytych szklanymi kopułami. Przez szyby widać twarze śpiących dzieci. Nad nimi widnieje na ścianie duży, odrapany, pokryty ciemnym pyłem napis: Bergwerk Beuthen.

Nie wiem, jak dalece to, co usłyszałem przez telefon, było chorym wytworem wyobraźni X, ale jeden, ostatni szczegół tej rozmowy wciąż nie daje mi spokoju. X wspomniał, że fotografowane obiekty są częściowo przysłonięte, jakby coś znalazło się w obiektywie aparatu w czasie naświetlania kliszy. Po zeskanowaniu i obróbce udało się ten fragment rozjaśnić na tyle, by wydobyć kilka szczegółów: oczom X ukazały się palce osoby zapewne trzymającej aparat. Palce porośnięte futrem i zakończone czarnymi, zagiętymi szponami.

Der Butzemann

Der Butzemann

 Zamieścił: dn. 02/10/2012 o 13:37

  3 komentarze do “Der Butzemann”

Komentarze (3)
  1. „Indiana Jones i gruby Bytunia”? Brzmi jak zadanie dla Wydziału X.

  2. Dzięki za tekst :) Końcówka była bardzo sympatyczna. Dobrze, że zdjęcie nie ukazało siedzącego Beboka z kostkami w dłoni :)

 Zostaw odpowiedź