DGCC

 Kategoria: Filmy  Dodaj komentarz  Tagi: , ,
kwi 152008
 
Doomsday - plakat

Doomsday – plakat

DGCC: de gustibus coś tam coś tam to internetowa wariacja na temat sentencji de gustibus non est disputandum. Owszem, o gustach dyskutować nie ma sensu. Inna sprawa jednak, kiedy ktoś przez pryzmat swoich preferencji ocenia jakiś produkt. Nóż mi się wtedy w kieszeni otwiera. Ja, dla przykładu, nie słucham jazzu, bo mi się nie podoba. Po co miałbym się katować muzyką, o której mógłbym tylko powiedzieć, że jest do bani? Niezależnie, jak wirtuozersko ktoś by mi ten jazz zagrał, nie strawię i już. Więc nie słucham i nie komentuję – bo i po co? Jeśli ktoś jednak decyduje się zawrzeć bliższą znajomość z dowolnym produktem (pop)kultury, który nie wpasowuje się w jego gust odbiorcy, sam jest sobie winien. Tym bardziej, jeśli można było zapoznać się wcześniej z jakąś próbką.

Esse na swoim blogu krótko podsumował film Doomsday, postapokaliptyczną brytyjską produkcję. W skrócie: dno dna, obrzydliwe, strata kasy. Skoro tak, to po co szedł do kina na film, którego zwiastuny jasno i wyraźnie pokazywały, o czym jest ten tytuł?

Już po obejrzeniu zapowiedzi widać, że fabuła będzie miałka, za to sporo pojawi się w filmie akcji. Nikt Doomsday nie reklamował jako wielkiego dzieła kinematografii. Wybrałem się na ten film jako na radosny, sobotni wypełniacz czasu. Spodziewałem się jatki, krwi, trupów, kiczu i dobrej zabawy – i wszystko to dostałem. Zgadzam się, że jest to produkcja przeciętna, która jednak broni się świetną muzyką i ostro popapraną stylistyką. Widać, że to Brytyjczycy robili ten film. Poza tym fani znajdą w Doomsday masę nawiązań, z czego najbardziej wyraźne to Ucieczka z Nowego Jorku i cykl Mad Max. W filmie jest masa przemocy, drastycznych scen i ogólnie pojętego krzywdzenia bliźnich na różne, czasem wymyślne sposoby.

Czego jednak można spodziewać się po tytule, w którym przedstawiono odizolowane społeczeństwo degenerujące się przez ponad dwadzieścia lat? Intrygi miłosnej, trudnych wyborów i artystycznych wzruszeń? Plakat wyraźnie ostrzega: film dla fanów gatunku. Po co więc iść na produkcję, która się nie spodoba? Nie mam pojęcia.

Oczywiście, może się tak zdarzyć, że ktoś trafi do kina nieświadomy, jaki seans rozpocznie się za chwilę. Jednak w takiej sytuacji zjechanie z góry na dół filmu, którego nie chciało się oglądać, jest po prostu głupie. Nie lubisz – to nie jedz, a na przyszłość uważniej sprawdzaj menu.

Kiedy idę do kina na thriller, spodziewam się thrillera, a nie komedii. Podobnie, gdy w trailerze widzę punkowe towarzystwo wytatuowane w tribalowe wzroki, wymachujące ostrymi narzędziami na tle eksplozji, nie oczekuję dramatu sądowego. Kiedy jednak jakimś cudem wybiorę się na film, który nie leży w zakresie moich zainteresowań, nie marudzę potem, że nudno było – bo jak mogłoby być inaczej? Gust jest po to, żeby się nim kierować.

DGCC i tyle. A jeśli ktoś jest masochistą i lubi oglądać produkcje, które mu nie leżą, to niech przynajmniej nie pisze potem recenzji.

Doomsday polecam jako niewymagającą rozrywkę, która w paru miejscach potrafi zaskoczyć i rozbawić. Ostrzegam, że krew w filmie leje się gęsto, trupów jest masa, a do tego dochodzi nieortodoksyjna scenografia, przypominająca patchwork (co sprawdza się doskonale i jeszcze mocniej podkreśla popaprany charakter wyniszczonej przez wirusa Szkocji). Zresztą, zobaczcie zwiastun. Jeśli potem pomyślicie: „Jaki fajny głupi film! Muszę go zobaczyć!”, będziecie bawić się doskonale. Inni niech wybiorą się na jakieś kino familijne albo włączą Kuchnia.tv.

 Zamieścił: dn. 15/04/2008 o 12:52

 Zostaw odpowiedź