mar 152008
 
Terminator: the Sarah Connor Chronicles - plakat

Terminator: the Sarah Connor Chronicles – plakat

Zrobić dobry serial na podstawie kinowego hitu to trudna sztuka, a i niezbyt popularny pomysł. Zwłaszcza, jeśli serial skupia się na głównych bohaterach pełnometrażowej produkcji. Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy sam film i postacie należą do kanonu gatunku. Dlatego też moja pierwsza myśl, gdy usłyszałem, że mają nakręcić serial Terminator, była zbliżona do: „ten, kto to wymyślił, zwariował”. Potem jednak, jak to mam w zwyczaju, stwierdziłem: „poczekamy, zobaczymy”. Warto było czekać.

Pierwszy sezon serialu Terminator: The Sarah Connor Chronicles liczy dziewięć odcinków. Planowano trzynaście, ale strajk scenarzystów skutecznie pomieszał producentom szyki (nie tylko w przypadku tej serii). Akcja osadzona jest po wydarzeniach z Terminatora 2 – trzecią część twórcy postanowili zignorować. Trochę szkoda, bo to bardzo dobry film, świetnie kontynuujące wątki z poprzednich części. Co ciekawe, wedle zapowiedzi serial ma zawierać pewien łącznik do planowanego czwartego filmu o walce ludzi z maszynami, będącego kontynuacji trzeciej części. Cóż, w historiach o podróżach w czasie wszystko jest możliwe.

Na początku muszę zgodzić się z niektórymi recenzentami: Lena Headey to nie Linda Hamilton. Muszę jednak przyznać, że dobrze sobie radzi jako Sarah Connor. Jest wystarczająco paranoiczna (No one is ever safe!), momentami nadopiekuńcza, ale przede wszystkim odpowiednio zdeterminowana. Lena jako matka nastoletniego chłopaka, który kiedyś ma poprowadzić ludzkość przeciwko Skynetowi, jest wystarczająco przekonująca. Podobnie Thomas Dekker jako John Connor dobrze gra piętnastolatka, który buntuje się, mając dość wojskowego rygoru i ciągłego uciekania. John chce walczyć – przecież będzie musiał w przyszłości prowadzić ocalałych ludzi do walki. A jak ma się tego nauczyć, skoro matka najchętniej schowałaby go w najgłębszym schronie?

Obu kreacjom trochę jednak brakuje do ideału, choć wydaje mi się, że jest tak głównie za sprawą scenariusza. Z jednej strony to Terminator, z drugiej momentami czuje się powiew kina familijnego dla nastolatków (filmy były bardziej brutalne), choć na brak przemocy narzekać nie można – maszyny nie patyczkują się z ludźmi. Postać Johna jest za mało wyeksponowana, czasem spychana na dalszy plan. Jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy z Connora zrobić przyszłego przywódcę, czy może jednak nastolatka. Ale John to przecież wciąż dzieciak – i to widać.

Terminator: the Sarah Connor Chronicles

Terminator: the Sarah Connor Chronicles

Najlepiej z głównych bohaterów wypada Cameron Phillips (Summer Glau) – terminator, tradycyjnie wysłany z przyszłości, by chronić Johna. Cameron to zaawansowany model, nie aż tak jak T-1000 czy T-X, ale lepiej od T-800 naśladujący ludzkie emocje. Phillips jest obca – to się czuje. Scenarzystom należą się podziękowania za nie przesadzanie z nawiązaniami do poprzednich terminatorów. Mamy tu oczywiście nieśmiertelne Come with me if you want to live i parę innych smaczków, ale Cameron na szczęście nie jest kalką z roli Arnolda Schwarzeneggera. Glau gra swojego terminatora i wychodzi jej to dobrze.

Pojawiają się tu także postacie z pierwszych dwóch filmów, bądź tez wyraźne nawiązania do nich. Jest też Skynet – lub raczej jego początki (i kilka tropów prowadzących do kolejnej przyczyny Dnia sądu). Scenarzyści zastosowali tu zabieg z trzeciego filmu – przyszłość jest już ustalona, zagłada nadejdzie, zmienne są jedynie okoliczności, w których maszyny wypowiedzą wojnę ludzkości. Odkrycie tego właśnie momentu w historii pozwoli odsunąć nuklearny holocaust o kilka-kilkanaście lat. Data jest znana, pozostaje pytanie, skąd tym razem Skynet wypuścił swoje elektroniczne macki.

Terminator: The Sarah Connor Chronicles zaczyna się mocnym akcentem (świeta scena strzelaniny w szkole), choć potem tempo nieco spada. Nic zresztą dziwnego, pomysł fabularny jest interesujący, ale wymaga sporego rozbiegu. Na szczęście twórcy dotrzymali obietnic i nie dostaliśmy schematu terminator tygodnia – każdy z odcinków popycha fabułę do przodu, zaś cyborgi Skynetu pojawiają się, owszem, ale dawkowane umiejętnie. Scenarzyści postanowili tez wykorzystać inny charakterystyczny element serii – podróże w czasie. Tak, to brzmi strasznie, ale zapewniam, że ten motyw zastosowano oszczędnie i bardzo umiejętnie. Do tego wszystkiego dorzucono FBI, wciąż ścigające Sarę za wysadzenie budynku Cyberdyne Systems oraz trochę wątków osobistych, które splatają się z główną osią fabuły.

Terminator: the Sarah Connor Chronicles

Ważna postać z przyszłości / przeszłości Johna Connora

Aktorzy, postacie, fabuła – to wszystko jest ważne, ale dla tej serii fundamentalne pytanie dotyczy czegoś innego. Mianowicie, jak Terminator: The Sarah Connor Chronicles wpisuje się w terminatorowy kanon filmowy? Lepiej, niż się spodziewałem. Serial jest solidnie osadzony w świecie wykreowanym przez Jamesa Camerona. Wszystkie kluczowe elementy zostały potraktowane odpowiednio rozsądnie, o niczym ważnym nie zapomniano, a odwołania do znanych postaci czy wydarzeń są zgodne z tym, co widzieliśmy wcześniej w kinach. Dodatkowo sporo jest tu różnych smaczków wyraźnie przeznaczonych dla fanów tytułu. Przyzwyczajenie się do formuły odcinkowej chwilę trwa, ale potem zaczyna się doceniać to, w jaki sposób seria rozbudowuje „mitologię” Terminatora. Nie zabrakło tu także scen z przyszłej wojny. Wadą jest to, że jak w większości współczesnych seriali, mamy tutaj historię rozpisaną na kilka sezonów – a wiadomo, że oglądalność, niczym łaska pańska, na pstrym koniu jeździ.

Terminator: The Sarah Connor Chronicles to udane rozwinięcie filmów kinowych, chocaż szkoda, że postanowiono zignorować część trzecią. Pomysł i wykonanie stoją na niezłym poziomie, widać jednak, że twórcy dopiero uczą się, jak radzić sobie z tego typu materiałem przełożonym na język telewizji. Zdarzają się naiwności i dziwne zabiegi scenarzystów, ale ogólnie produkcja swoim poziomem pozytywnie zaskakuje. Zaś ostatni odcinek pierwszego sezonu zawiera scenę, która od razu wskoczyła na moją listę „najfajniejszych scen serialowych” (Johnny Cash!). Tym bardziej cieszy więc informacja, że powstanie drugi sezon – inaczej szkoda by było takiego potencjału i nierozwiązanych wątków. Stay tuned, he said there’s a storm coming in.

 Zamieścił: dn. 15/03/2008 o 16:37

 Zostaw odpowiedź