lut 092007
 

Wieczór. Siedzę przy biurku. Za oknem niby-zima, mokro, szaro, bez śniegu. Czytam, nadrabiając książkowe zaległości, w tle gra stary CD Nightwisha. Zgrzyt, dźwięk się urywa, skacze, niczym porysowany winyl w gramofonie. Przełączam na następny kawałek – to samo. I na kolejny – dalej problemy. Wyjmuję płytę z czytnika, oglądam pod światło – rys nie widać, mimo to coś jest nie tak.

To wydarzenie sprzed paru dni przypomniało mi o innym. Wyciągnąłem z szafy leżakującą tam kasetę VHS z nagranym kiedyś filmem, którego nie miałem możliwości obejrzeć. Potem o nagraniu zapomniałem, znalazłem je przypadkiem po paru latach i z nadzieją włączyłem magnetowid. Nic z tego, zamiast obrazu dostałem jedynie jasną zamazaną plamę. Magnetyczny zapis uległ nieodwracalnemu uszkodzeniu.

Stara płyta, jeszcze starsza kaseta – z pozoru nośnik wytrzymał fizycznie parę lat przechowywania na półce. W rzeczywistości jednak zapisane na nim treści wyblakły, niczym litery na kartce papieru. I choć nie jest dziś problemem odnaleźć zamienniki – choćby w formie elektronicznej – to jednak coś zginęło, umarło śmiercią naturalną, ze starości.

Mówi się, że kultura popularna to papka, śmieci, nic nie warte treści. Ale nic się nie wspomina o tym, że jest to prężnie i skutecznie działająca machina zagłady. Każdego roku pojawiają się nowe pomysły. Każdego roku umiera ich równie wiele. Nurt pop to moda, zwykle chwilowa, to zachcianki tłumu, którego gust zmienia się coraz szybciej. Producenci nie zgrywają już pomysłów do cna, ale mordują je, robiąc miejsce nowym produktom. Więcej, szybciej, byle tylko dopasować podaż do popytu.

Mam na dysku plik, w którym trzymam martwe pomysły. Zapisuję w nim różne rzeczy, które czasem przychodzą mi do głowy: zarysy scenariuszy do gier fabularnych, fabuły opowiadań, luźne idee. Ostatnio nieco odchudziłem listę, wycinając z niej rzeczy, które stały się nieaktualne, które umarły prawdziwą śmiercią. Dlaczego martwe pomysły? Ponieważ wiem, że nigdy ich nie zrealizuję (z braku czasu lub chęci), że będą czekać w pliku txt, aż zdezaktualizują się do końca. Wtedy wymażę je z dysku. Kogo bowiem dziś zainteresuje scenariusz oparty o problem roku 2000?

Mam półkę z grami. Część z tych gier też już umarła – śmiercią rynkową, ale i przez pójście w zapomnienie. Przecież dziś nie znajdę graczy do Mechawojownika. Ba, i o chętnych do Zewu Cthulhu bywa ciężko. Pojawiły się nowe tytuły, nowe rozrywki, starym pozostała powolna agonia na zakurzonym regale. Blakną, rysują się, niczym stare CD, pozornie bezpieczne w plastikowym opakowaniu.

Mam wreszcie nieco zaległych Fenixów z 2000 roku, przejrzanych, ale nie przeczytanych od deski do deski. Ich lektura działa jak wehikuł czasu: wracam do starych zapowiedzi, do dawnych spraw fandomowych, do plotek o scenariuszu Władcy pierścieni. Dziś Fenixa już nie ma. A Władca pierścieni? Przyznajcie, z ręką na sercu, czy dziś mówi się jeszcze o tym filmie poza środowiskiem wiernych fanów? Po co, skoro do kin wchodzą nowe, jeszcze lepiej zrobione produkcje?

Popkultura jest niczym Ouroboros, niszczy samą siebie, ale jednocześnie odradza się. Zabija bezlitośnie stare pomysły, a na ich miejsce wprowadza nowe. Stare gry na półce pokrywa kurz. Stare płyty przestają działać, a na taśmach VHS – dziś już niemal antycznych artefaktach – obraz zmienia się w biały szum. Zaraz, zaraz – powiecie – przecież płyty i kasety to nie pomysły, to nie idee. Owszem, ale treści na nich nagrane już tak. Mogę ściągnąć Nightwisha w mp3. Wciąż. Ale czy ściągnę go za dziesięć lat? Czy znajdę w jakimś zapomnianym przez bogów i ludzi sklepie ostatni egzemplarz płyty, której nawet Internet nie będzie znał?

Zamiast VHS – DVD. Zamiast CD – mp3. Zamiast zakurzonych podręczników – nowe gry z nowymi przygodami. I tylko plik martwych pomysłów wciąż rośnie, aż któregoś dnia odchudzę go, hurtowo kasując teksty, dołączając tym samym do siewców zarazy. Przed kulturą śmierci nie ma ucieczki. Tylko czasem ręka zadrży, zanim się wciśnie delete.

 Zamieścił: dn. 09/02/2007 o 20:38

 Zostaw odpowiedź