lut 012007
 
Lost - plakat

Lost – reklama serialu

Wreszcie obejrzałem Lost. Po miesiącach wysłuchiwania, jaki wspaniały to serial, postanowiłem nadrobić zaległości. Wrażenia po obejrzeniu dwóch pełnych sezonów oraz wyemitowanych już odcinków trzeciej serii mam mieszane. Serial nie jest zły, ale opinie o nim były mocno przesadzone. Podejrzewam, że popularność seria zawdzięcza sprawnemu marketingowi oraz Lost Experience.

Założenia fabuły są dość proste: na położonej gdzieś na Pacyfiku wyspie rozbija się samolot. Z katastrofy wychodzi cało niemal pięćdziesiąt osób. Początkowo czekają na ratunek, ale ten nie przychodzi – postanawiają więc jakoś urządzić się na wyspie i czekać na rozwój wypadków.

Oczywiście, w grupie rozbitków znajdzie się i lekarz, i oszust, i myśliwy i tak dalej. Pełen serwis – jedynym problemem staje się zdobycie wody i żywności. Dość szybko okazuje się jednak, że wyspa nie jest zwykłą wyspą – dzieją się bowiem na niej rzeczy dziwne, a czasem przerażające, zaś bohaterowie odkrywają, że chyba nie są tam całkiem sami.

Myślałem, ze start trzeciego sezonu 4400 jest powolny. Myliłem się. Cały pierwszy sezon Lost jest wolny niczym żółw. Wszyscy głównie biegają po lesie i wołają Jacka (lekarza). Wychodzi z tego dość sztampowa i przewidywalna momentami drama. Co prawda dość szybko pojawia się wątek fantastyczny, ale serial nie ma kopa. Lost cierpi bowiem na dwie choroby: retrospekcję i eksplorację. Zacznę od tej drugiej.

Eksploracją pozwoliłem sobie nazwać prezentowanie życia ocalałych z katastrofy dzień po dniu. Typowy odcinek przedstawia bowiem dwa dni z życia rozbitków, a między odcinkami jest zwykle dzień przerwy. Od tej reguły są oczywiście wyjątki, ale tak to właśnie wygląda. Początkowo wydaje się to słusznym rozwiązaniem (wszak widza ciekawi, jak udało się im przeżyć kilka pierwszych dni), ale potem zaczyna irytować. Odcinki nie popychają akcji do przodu, a zamiast rozwoju fabuły oglądamy dobieranie okularów przez jednego z bohaterów (co owszem, było zabawne, ale absolutnie zbędne).

Lost - obsada

Lost – obsada

Retrospekcja to nieco inny problem. Twórcy serialu zastosowali ciekawy sposób przedstawiania bohaterów – przyczyny takich, a nie innych decyzji podejmowanych na wyspie poznajemy we wspomnieniach postaci. Z retrospekcji dowiadujemy się, kto był kim przed katastrofą, co ma do ukrycia, z kim się spotkał. Owszem, to wciąga. Ale najwyżej do końca pierwszej serii, potem flashbacki tylko irytują. Odcinek Lost trwa około 40 minut, z czego retrospekcje potrafią zająć nawet połowę. Dodatkowo, jeśli reszta odcinka poświęcona jest wspomnianemu bieganiu po lesie, myśl o skrzywdzeniu scenarzysty jest całkowicie usprawiedliwiona. Tym bardziej, że niektóre retrospekcyjne uzasadnienia teraźniejszego postępowania są tak łopatologiczne, że niemal słuchać korniki wiercące w stylisku.

Dłużyzny i wspomnienia – te dwie rzeczy sprawiają, że fabułę pierwszej serii, którą można by zamknąć w góra dwunastu odcinkach, rozpisano na dwadzieścia cztery. Na czym ostatecznie ucierpiała warstwa mitologiczna serialu, czyli wątek fantastyczny. Owszem, jest on interesujący, ale sposób prezentacji skutecznie go niszczy. Człowiekowi nie chce się już czekać, aż wyjaśni się ta czy inna zagadka, bo po dwudziestu odcinkach ciekawość zmieniła się we frustrację. Wątki mitologiczne serialu zostały doskonale rozegrane w The X FilesMillennium, chociaż tam były prezentowane jedynie kilka razy na sezon, a nie z odcinka na odcinek – bo co to za prezentacja, kiedy wiadomo, że „coś tam jest”, ale akcja w związku z tym nie posuwa się do przodu przez kilka czy kilkanaście odcinków?

Fantastyka w Lost dawkowana jest powoli i na niskim poziomie. Żadnych fajerwerków, nieco zagadek i anomalii. Przedstawione do tej pory wątki przypominają nieco Pi skrzyżowane z CubeTwin Peaks. Jak do tej pory nie pojawiły się na dobrą sprawę żadne elementy, których nie dałoby się racjonalnie wyjaśnić (być może nieco naciąganie) czy to przez halucynacje czy też dzięki istnieniu technologii niedostępnych dla cywili. Daje to twórcom pewne pole manewru i wciąż nie wiadomo, jakie będzie rozwiązanie całej sprawy (tzn. biorąc pod uwagę Lost Experence pewnych rzeczy można się spodziewać, ale w dalszym ciągu pozostaje kilka zagadek do rozwiązania).

Więcej wątków fantastycznych fani serialu mogą znaleźć w ramach tzw. Lost Experience – jest to, krótko mówiąc, rozbudowanie pewnych elementów serii „tu i teraz”, wplecenie ich w rzeczywisty świat i zorganizowanie wokół tego gry w poszukiwanie wskazówek. LE ma jedną olbrzymią zaletę (a właściwie miało, bo całą zabawę już zakończono): pozwala odkryć wiele informacji dotyczących tajemniczych zjawisk mających miejsce na wyspie, nie będąc jednocześnie bezpośrednim spoilerem, jeśli chodzi o przygody bohaterów serialu. Wadą LE jest natomiast to, że nie zainteresuje wszystkich. Większość widzów bowiem zapewne nigdy się nie dowie, że pewne informacje mogli znaleźć w sieci – może być to problemem, gdy seria albo padnie po trzecim sezonie (ponoć docelowo ma liczyć cztery), albo twórcy nie rozwiążą wszystkich wątków (np. zakładając, że wszyscy zapoznali się z materiałami w sieci).

Lost - bohaterowie serialu

Lost – bohaterowie serialu

Lost Experience to świetny chwyt marketingowy, chyba po raz pierwszy zastosowany na taką skalę (pamiętam bowiem reklamę Men in Black gdzie można było zadzwonić pod numer podany na wizytówce reklamującej film i uzyskać informacje na temat przebywających na ziemi kosmitów). To także spoiler, jakiego świat nie widział – a to może oznaczać, że moje obawy co do ilości informacji, które zostaną podane w serialu, mogą być trafne.

Lost ogląda się jak telenowelę: sporo relacji interpersonalnych, akcja powolna, co jakiś czas fabuła przyspiesza i zaskakuje, po czym wszystko wraca do powolnej normy. Owszem, serial ma dobre momenty. Owszem, jest tam kilka dobrych pomysłów (retrospekcje, wyspa, parę postaci, kilka cytatów). Ale Lost to tylko zwyczajny serial z dobrze zrobionym marketingiem (Lost Experience). Nie zdziwiłbym się także, gdyby okazało się, że spora część działalności fanowskiej wokół Lost generowana jest na zamówienie.

Serial warto zobaczyć. Ale kiedy ucichnie szum wokół niego, niewiele zostanie. To nie jest tytuł, który można oglądać wciąż i wciąż od nowa. Pozostaje mieć nadzieję, że faktycznie liczba sezonów w zamierzeniach twórców jest skończona. Inaczej serialowi grozi pełna transformacja w telenowelę: w dwusetnym odcinku wszyscy bohaterowie okażą się spokrewnieni ze sobą, połowa będzie w ciąży, a a reszta pobiegnie w las szukać lekarza. Oby do tego momentu widzowie zagłosowali pilotem.

 Zamieścił: dn. 01/02/2007 o 01:32

  2 komentarze do “Lost – telenowela z przeszkodami”

Komentarze (2)
  1. Od dawna mam ochotę powtórzyć sobie „LOST-a” (powinno się chyba ten tytuł pisać wielkimi literami? sam nie wiem). Przyjdzie na to pewnie pora po powtórzeniu TXF. Tymczasem oglądałem „Dark” na Netfliksie; dotrwałem do dziewiątego odcinka pierwszego sezonu, i nie mam ani ochoty na oglądanie ostatniego epizodu, ani tym bardziej na poznanie reszty serialu, co wystawia mu specyficzne świadectwo – prawie świetny, ale w gruncie rzeczy kiepski. :)

    Naszła mnie jednocześnie taka oto myśl. Telenowelowość „LOST-a” miała swoje rozliczne wady, ale posiadała też pewną ogromną zaletę: Galerię zróżnicowanych, wyrazistych, czasem sympatycznych, czasem antypatycznych postaci. Właśnie dla nich chciało się „LOST-a” oglądać. W „Darku” bohaterowie są ponurzy i bezbarwni. Fatalne sprzężenie.

    • Co to za nekromancja. ;) Lost niestety zakończył się tak miałko i głupio, że w ostatecznym rozrachunku uważam, że szkoda było czasu an ten serial. Dark z kolei jest fajny, choć najlepiej trzyma w napięciu pierwszy sezon. Dwa kolejne to już dłużyzny i spadek formy, niestety.

 Zostaw odpowiedź